Dlaczego jestem jaki jestem
  Hmmm, nawet nie wiem co mam powiedzieć o sobie :), no dobra, zaczęło się tak:
 
  Urodziłem się 29 czerwca 1974 roku w Lesznie (o ile mogę wnioskować z wypowiedzi
świadków tego zdarzenia, było to w trakcie Mistrzostw Świata w piłce nożnej,
i z tego co mi wiadomo wtedy jeszcze Polacy w ową grać potrafili).
 
  Podobno (ja tego niestety nie pamiętam ;) ) jako berbeć byłem strasznie
nieznośny, ilość nieprzespanych przez moich rodziców nocy wielokrotnie
przekraczała ilość osob stojących, w owych czasach, w kolejce do sklepu po papier
toaletowy (ja tam uważam, że relacje swiadkow mogą być lekko naciągane).
  Szczęśliwego obrazu dzieciństwa, zburzyć oczywiście nie mogła, niezwykła skłonność do kolek i innych tego typu dolegliwości okolic brzucha, jednakowoż na swoje usprawiedliwienie dodać muszę, iż podobno dzieci rodzaju męskiego "tak mają".
  W końcu przyszedł taki moment, że musiałem udać się do przedszkola. Od razu muszę wspomnieć iż tak zwanym "nowicjuszem" nie byłem, ponieważ odbyłem dwuletni staż w żłobku.
I jakież, było moje zdziwienie (dla młodszych przypominam, iż było to około roku pańskiego 1978) kiedy okazało się, że została utworzona "eksperymentalna" grupa przedszkolaków, którym postanowiono wpoić podwaliny języka francuskiego.
Poziom mojej percepcji pozwolił mi z tamtych czasów zapamiętać tylko moje imię "Jacques" (czyt. Żak) oraz mniej więcej zaznajomić się z liczebnikami od 1 do 10 z niewielkimi wyjątkami.
  Pozytywnym efektem wyżej wzmiankowanego "eksperymentu" było to, iż cała moja grupa z przedszkola trafiła bez żadnego uszczerbku osobowego do jednej klasy w szkole podstawowej. Przyczyną tego była oczywiście chęć dalszego wtajemniczania grupki "nieznośnych" dzieci w arkana języka francuskiego (co oczwiście jako osoba dorosła [niektórzy twierdzą, że tylko fizycznie] doceniam, bo po "francusku" to owszem :), ale nie mówię).
Szkołę podstawową udało mi się skończyć bez większych problemów, a biorąc pod uwagę moje wcześniejsze traumatyczne przeżycia (mam oczywiście na myśli kolki, a o języku francuskim nie wspomnę) nie było to łatwe :).
 
  Następnie, już jako człowiek bardziej świadomy, postanowiłem "zaliczyć" szkołę średnią pod tytułem "Technikum elektryczne". Jako poliglotę (o francuskim już wiecie, a w szkole podstawowej duży nacisk w tamtych czasach kładziono na język rosyjski), nauczyciele postanowili "wyposażyć" mnie jeszcze w język niemiecki. Niestety okazałem się "odporny" na indoktrynację. Moja znajomość języka niemieckiego oscyluje w okolicach znajomości francuskiego (dla dorosłych dodam, że "francuski" jest znacznie przyjemniejszy, hmmm a nie wiem jak to jest po "niemiecku" :) ).
  O tym jak przebiegała moja edukacja w szkole średniej więcej rozpisywał się nie będę, nie chcąc obracać w niwecz wieloletnich prac wychowawczych prowadzonych przez rodziców, a tyczących się młodzieży czytającej ten życiorys :).
  Moją kilkuletnią edukację w szkole średniej uwieńczyłem zdaną maturą (tak droga młodzieży, niestety należy ją zdać), z zaskakująco dobrymi stopniami, pozwolicie, że zaskoczenia moich rodziców opisywał nie będę (myślę, że zasób słowa pisanego w naszym języku jest zbyt mały).

 
  Będąc już wieku nieco bardziej "zaawansowanym" i mając za sobą "szkołę życia" pod tytułem przedszkole, szkoła podstawowa, technikum, należało wybrać się na studia.
Jako, że od wieku "szczenięcego" interesowałem się komputerami wybór mój padł ma Politechnikę Łódzką. Niestety politechnika owa moich oczekiwań nie spełniła, ale gwoli sprawiedliwości muszę dodać, że "vice versa". Rozstaliśmy się więc bez wzajemnego żalu.
Postanowiłem zmienić uczelnię ( i "vice versa" :) ). Lecz cóż oto,okazało się, iż zainteresowała się mną nasza armia (wspomnieć muszę, że niestety bez wzajemności).
  Po zastosowaniu kilku zwodów i uników (al'a Ronaldinho) udało mi się zgubić wyżej wspomnianego przeciwnika i "zakotwiczyć" na Politechnice Zielonogórskiej.
 
  A potem to już "kobiety, wino i śpiew... ", oj przepraszam, poniosło mnie, miało być: "nauka, nauka i jeszcze raz nauka" :).
  Tego co działo się na studiach opisywał nie będę, bo używając kolokwialnego zwrotu: "mogłoby internetu nie starczyć", podsumować sobie tylko pozwolę: wyszedłem z tej uczelni posiadając dyplom i gotowy byłem ruszyć w dorosłe, ciężkie życie.
 
  A czy takie ciężkie jest, jak odnajdować w tej dorosłości przyjemność, samospełnienie ....
Czytajcie blog ! :).
 
 
W jaki sposób lubię marnować swój wolny czas (czyt. moje zainteresowania)
 
  W opinii niektórych osób (ja do nich nie należę) niestety moja miłość do komputerów i wszystkiego co się z nimi wiąże nie przeminęła z wiekiem młodzieńczym. Co za tym idzie do dnia dzisiejszego lubię w wolnym czasie pisać programy, grać w różne gry (preferuję gry ekonomiczne i strategiczne) i robić różnego rodzaju głupoty np. pod tytułem "strona domowa" :).
 
  Oprócz tego dość często zdarza mi się słuchać muzyki. Mój stosunek do niej jest bardzo liberalny, w związku z tym słucham zarówno rocka i hardrocka (np. Queensryche, Van Halen, Iron Maiden), a także techno, trance (Paul Van Dyk, DJ Tiesto, Armin van Buuren, Astral Projection) kończąc na industrialu (Prodigy, Chemical Brothers, Aphex Twins). Oczywiście z wyżej wspomnianym liberalizmem bym nie przesadzał ponieważ nie słucham disco polo :).
 
   Co jeszcze lubię ? Na przykład słone paluszki, cebulowe, mówię Wam pychaaaaa :)
 
 
Dziękuję za odwiedziny i zapraszam ponownie
 
Jacek Korzewski